piątek, 22 grudnia 2017

Bezczynny


Zdawało mi się chyba. A może jednak nie? Gdy odnalazłem tę dróżkę, to było zupełnie tak, jakby niosły mnie tu nie moje nogi. Przystanek za przystankiem, kapliczka za kapliczką, a mnie brakowało sił, by zmierzyć się z tym niepojętym zastojem. Zatrzymało się wszystko, nawet krew w moich żyłach zwolniła. Każdy krok cięższy od poprzedniego. Bardziej wbijanie się w to wszystko. Kaleczenie. I tylko to jasne spojrzenie anioła dawało poczucie, że jeszcze mogę bardziej pochylić się w wysiłku.
Pewnie tylko dzięki niemu wszedłem wyżej. Ale wyżej nie było już nic. Trzy ostatnie kapliczki zamykały horyzont, tworząc tylko niewielki fundament pod oszczędny szpaler drzew. Tu kończył się świat. Poczekałem jeszcze kwadrans. Od strony Karkonoszy wiatr niósł zapowiedź deszczu. Z chwili na chwilę, stawałem się coraz bardziej świadomym świadkiem nieistnienia. Bezczas wypełniał szczytową polanę całkowicie i spójnie. Bezceremonialnie obracał w niwecz każdą poczętą myśl. Zatrzymywał oddech.
Uratowały mnie pierwsze krople. Gdyby nie one, pewnie zostałbym tam na wieki. Ostrożnie i nie bez lęku, wyrywałem swoje ciało z kleszczy nieuchronnego niebytu. Wracałem. Już trochę niżej odkryłem, że zawiera się w tym mechanizm zwykłej podzięki. Tak mi się wtedy wydawało i o tym szumiały świerki. Zastanawiałem się, kiedy następnym razem Święta Góra każe mi to docenić.   

       

środa, 16 sierpnia 2017

Wpływ księżyca



Mówili dużo.O tych co niegdyś żyli w pobliżu, o tych którzy wchodzili tutaj, rozpalali ogromne stosy i czekali. Czekali aż wzejdzie, aż się pojawi, a jego trupioblade światło spłynie na nie całkiem realny wtedy świat. Tak dawno, że najstarsze drzewa nie pamiętają. Tylko góra pamięta. Oddalona raptem chwilę od swojej większej i jeszcze szczelniej okrytej mgłą tajemnicy, siostry.
Mówili o czasach mrocznych, pełnych wojny, głodu i upokorzeń. Kiedy między żyć a umrzeć granica stawała się umowna. Ledwie wyczuwalna. To wtedy właśnie, roku jednego z gorszych, przygnano tu tych nieszczęśników. I stało się. Wschodnie hordy nie znały litości, toteż nie dziwnym było, iż jeńców co do jednego zgładzono. Straszne ponoć biorąc przy tym trofea. Nie wiadomo czy to z pogardy dla ludzi Zachodu, czy też może przez ten Księżyc. Jego wpływ...
Góra o tym wspomina. Czasem. Choć nie zapytana, nie odpowie nigdy. Miejcie to na uwadze, kiedy zdarzy się wam skierować tu swoje kroki. Na wierzchołek pełen lekkiej, świetlistej dąbrowy.







piątek, 5 maja 2017

Cisowa Góra


I pomyśleć, że z roku na rok ich ubywa. Że znikają. Zupełnie tak jakby wyczuwały, że nic tu po nich, że stają się elementem zbędnym i niechcianym pośród innych, doskonale tu zaaklimatyzowanych. Kiedyś było inaczej. Było ich znacznie więcej, choć już onegdaj doceniono ich wyjątkowe właściwości. Chroniono je. Jak głosił statut wydany przez króla Władysława Jagiełłę: Jeśliby kto wszedłszy w las drzewa, które znajdują się być wielkiej ceny, jako jest cis, albo im podobne porąbał, tedy może być przez Pana albo przez dziedzica pojman.
Chroniono i dbano. Bo snycerstwo i meblarstwo zdobnicze ceniło je ogromnie. Również tutaj, w okolicy doliny Studwi i góry Buczek.
Dziś niełatwo odwiedzić nieliczne z nich. Nie prowadzi tu żaden szlak, czy jakakolwiek dydaktyczna ścieżka. Może specjalnie. Może dano im wreszcie to, na co zasługiwały od dawna? Odrobinę świętego spokoju, podczas subtelnej próby umierania.

      

wtorek, 18 kwietnia 2017

Czego nie widać...


Zadawałem więc to pytanie za każdym razem, gdy siadaliśmy przed jego domem. Nigdy nie odpowiedział tak, jakbym tego chciał, jakbym sobie życzył. Z reguły tylko wzruszał ramionami, wzdychał, coś tam mruczał pod nosem i niespiesznie nabijał tytoń do fajki. A później spoglądał na okolicę, na ukochane góry i uśmiechał się oszczędnie.
Któregoś dnia zrozumiałem, że odpowiedzi nie otrzymam nigdy. Przynajmniej nie w sposób, jaki sobie wykoncypowałem. Spędziliśmy tak niejeden wieczór, popijając jego wyborną śliwowicę i penetrując zakamarki własnych dusz. Któregoś razu napomknął mi, że traci wzrok. Wtedy zrozumiałem, dlaczego tak się spieszył. Dla kogoś kto wyraża siebie tylko poprzez obrazy, było to nagłym ponagleniem do galopu, do ostatniej szarży.
I faktycznie, zaczął malować więcej niż zwykle. Ale pejzaży unikał. Mawiał: "Pan Bóg zrobił to tak dobrze, że ja nie będę poprawiał". To prawda. Ledwie wychodząc za próg jego domu, nie można było nie przyznać mu racji. Potem była ta galeria. Trochę się działo. Zajeżdżali tu bowiem zainteresowani nie tylko z Lądka, ale i dalszych części świata. Niekiedy byłem świadkiem, jak rozmawiał z gośćmi o swej sztuce. A później zjawił się ten Niemiec. Mówił, że jego ojciec mieszkał przez jakiś czas w Dorf Heidelberg. Chciał nawet kupić od Niego ten dom, jedyny zresztą, jaki tu jeszcze pozostał. Ale nic z tego. Nie zgodził się.
A następnej wiosny już go nie było. Wiadomość otrzymałem pod koniec marca, będąc jeszcze za granicą.
Gdy wróciłem pojechałem tam, a wtedy jego żona podarowała mi ten obraz. Jedyny taki. To dziwne, ale nie pokazał mi go wcześniej. Może dlatego że był jedynym, przez którego oddał jednak sprawiedliwość krajobrazu?

Powiesiłem go naprzeciw łóżka. Specjalnie. Każdego wieczora próbuję wydrzeć mu jego tajemnicę, rozmienić na drobne te pasy soczystej zieleni, ogarnąć pochód chmur i radosny blask kaplicy. Na razie mi nie wychodzi, ale gdy wreszcie uda mi się, dostanę odpowiedź na moje stare pytanie, zadane dawno temu na tym przeskromnym płachetku przestrzeni. Być może w wymiarze pełniejszym, niż bym w ogóle tego oczekiwał?

       
             

środa, 15 lutego 2017

W Jarkowicach


Dziwił się. Patrzył i łączył to z tym, co jeszcze pamiętał. Ale rachunek mu się nie zgadzał. Nie chciał stać się prosty i oczywisty. Obserwował wzgórza i wyobrażał sobie ich najstarszych mieszkańców. Tych nielicznych, pracujących w pobliskich kopalniach rud żelaza, a później, w manufakturach słynących z produkcji lnianego płótna. To było jednak zbyt dawno, dlatego prawda ta raziła go czymś mocno nierzeczywistym. Ale pamiętał też rzeczy późniejsze. Jak te, kiedy z Lubawki puszczono tu specjalnego omnibusa, który dowoził wczasowiczów. Bo było do czego. Krajobraz urzekał i kusił spokojem, a dla gości postawiono gospody, zakład kąpielowy, a nawet kawiarnię z kolumnadą. Pamiętał wycieczki, kiedy dziadek zabierał go w górę potoku Srebrnik, pamiętał biwaki na trawie przy wapienniku i łąki, na których barwił się ostrożeń. Pamiętał też twarz tej dziewczyny z Miszkowic, którą nieraz widywał w kościele na mszy.
To nie wystarczało. Chciał uzupełnić ten obraz o jeszcze jakiś skrawek, o choć szczyptę doznania, które podpiął by z powodzeniem pod tą starą i wysłużoną konstrukcję. Ale niestety. Znikąd pomocy i podpowiedzi, oraz możliwości zakończenia. Pojął to dopiero tutaj, na drugim końcu Polski. W miejscu, które być może dalej było by jego domem, gdyby nie mały kaprys losu.

W Jarkowicach, bardzo dawno temu, nauczył się wszystkiego. Ale zrozumiał wszystko, dopiero teraz.