poniedziałek, 7 grudnia 2020

Być może

Nie wiem jak mam to ruszyć. I dlaczego. Wbito mnie w ten schemat i kazano trwać. Ale nie mogę. Zrozumiałem to tam, wśród granitowych cieni zimniejszych niż zastrzyk nocy. W tej sztuce, w tym akcie niedoszukiwania się niczego, jestem prawdziwym mistrzem. A jednak czekam na coś. Szukam i próbuje. Każde zderzenie z ich wielkością, potęguje mój zapał by odkryć więcej. By zebrać to, co zazwyczaj pozostawione. Porzucone niczym resztka lub zbytek. A później dodać do siebie i porównać, jeszcze bardziej sumiennie niż ostatnio. I już nie zaprzeczać. Nie mówić nikomu, że to co posiadłem, zawiera się w miarce wiecznego czekania. Bycia w rdzeniu chwili, która nie mogła być bardziej właściwa.      

poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Patrząc z Waligóry


Jeden z kierunków, druga ze stron. Nad nieprzejrzystością wyboru, nad nieprzekonaniem i brakiem sposobu na utrwalenie. Jeszcze stoję. Jeszcze zdaje się...mam chwilę.
Po co mi wiedzieć i drżeć? Po co to, co dawno zostało by zmięte i wyrzucone, jeśliby tylko można było spojrzeć ciut dalej. Głębiej.
I już...
Nieruchomo i bezpiecznie. Dotykam tego wprost, choć jeszcze przed momentem brakowało mi do tego nie tylko odwagi. Uczę się wszystkiego. Tylko patrząc.



Źródło zdjęcia: https://polska-org.pl/ 

niedziela, 19 kwietnia 2020

Legenda IX


O młynarzowym skarbie

Pewnego razu biedna dziewczyna z Krzewia Wielkiego, urodzona w niedzielę, wracała w pierwszą majową noc do domu z odwiedzin w Gryfowie Śląskim. Kiedy dotarła w pobliże wzgórza Buchberg, zobaczyła nagle nad nim wielobarwne światło. Zaciekawiona podeszła bliżej i znalazła strzeżone przez psy otwarte wejście do skał. Podeszła więc bliżej i w małym pomieszczeniu zauważyła młynarza, który oglądał i liczył swoje skarby. Przed nim leżały drogocenne przedmioty, wykonane ze szlachetnych kruszców, biżuteria, wspaniałe perły z Kwisy, stosy złotych i srebrnych monet. Przerażona dziewczyna stała nieruchomo, zdumiona i zaskoczona blaskiem tak wielkiego skarbu. Jej przerażenie nie minęło, gdy młynarz przyjaźnie zwrócił się do niej:
- Dobrze że tu trafiłaś. Daję ci więc sto sztuk złota, abyś użyła go na swoje wiano. Zmów tylko za mnie Ojcze nasz. Za sto lat ponownie będzie można mnie tu znaleźć.
Poruszona tym co się stało, dziewczyna uciekła, pędząc co sił w nogach do domu. Tam opowiedziała o wszystkim rodzicom. Nazajutrz wróciła z ojcem, matką i braćmi w miejsce spotkania z młynarzem, ale niczego już tam nie było.
Do dzisiaj jednak czarne psy z błyszczącymi i gorejącymi ślepiami, oraz wielkimi jęzorami pilnują skarbu ukrytego wewnątrz wzgórza. Niełatwo go odnaleźć i zdobyć. Może tego dokonać jedynie osoba urodzona w niedzielę, ale nie zawsze, a jedynie podczas nocy Walpurgii.


Zródło: W. Bena, A. Paczos: Z biegiem Kwisy. Przyroda i człowiek, Lubań 2009.
Korekta: Medart

niedziela, 5 stycznia 2020

Skądinąd


Tak tylko zerkam z ukosa. Przyglądam się słabo, gdyż bystrość spojrzenia już nie ta, o całej reszcie nawet nie wspominając. I tak jest zawsze wśród ludzi. Nie umiem inaczej. Nie próbuję. Już mi się nie chce. Ponuro stąpam po tym twardym, sztucznym gruncie, który wyznacza codzienną krucjatę całym tysiącom. Jestem tu przelotem. Nie całkiem obecny. Zmienia się to wszystko dopiero tam. Ścieżka jest wąska i nikła. Wije się stopniowo, nabiera ochoty i gdy pojawiają się pierwsze drzewa...nęci tajemnicą. Jest ciągle inna. Tu zaczynam rosnąć, pięknieć, nabieram głębiej powietrza. Tu pozdrawiam pierwszego ptaka i drżę z radości, gdy rosa lśni na butach. Tamto ustaje.

Za kolejnym dzikim grzbietem i po nowo wybranym trawersie wiem już, że po raz wtóry nie podołam. Idę jeszcze ciut dalej, bo za najbliższym zakrętem chcę odpocząć na zwalonym pniu. Gdy docieram na miejsce, widzę że już go tam nie ma. A ostatniej wiosny był jeszcze. Pozostała wyrwa w ziemi i mnóstwo kory, oraz śladów po ciężkim sprzęcie. I błoto. Nic tu po mnie.
Dalej jest lekkie zejście, okraszone świerkowym poszumem i dalekim rykiem jelenia. Którą to już ulgę witam w tym miejscu?

Na szlaku granicznym spokojnie osiągam Szeroką. Trochę kroków później, z jej południowych stoków ogarniam nagą dziurę kamieniołomu i wijącą się wstęgę szosy, przecinającą Lampertice. Chmury nieco odpuszczają, więc wzgórza okalające Žacléř radują kolorem. Zbyt dużo się dzieje. Zbyt mocno poświęcam temu uwagę. Daję temu tyle, że coraz mniej pozostaje na oddech.
Więc po raz kolejny muszę przyznać się przed samym sobą, że nie potrafię tak po prostu wrócić. I choć wydaje mi się że ktoś tam daleko czeka, to jednak za każdym razem pokusa jest silniejsza. Usiądę więc sobie jeszcze. Zostanę chwilę. Pod krzywym bukiem i arrasem ostatniej jesieni, doświadczę krańcowej swobody. Gdy ciepło odejdzie, posprzątajcie jeszcze ten bałagan, po wątpliwej wytrwałości i skądinąd źle ocenionym poczuciu utożsamienia.