sobota, 28 marca 2015

Totenstein


W niedalekim sąsiedztwie Mirska, wznosi się niewielkie wzniesienie (400m.n.p.m.), z którego roztacza się ładny widok na Pogórze i Góry Izerskie.
Nazywa się Wyrwak i jest ciekawym, oraz tajemniczym  miejscem w tej części Sudetów. Na jego szczycie znajduje się niewielka wychodnia skał, zwanych grejzenami. Kiedyś istniał tu niewielki kamieniołom, gdzie znajdywano kamienie o różnym zabarwieniu (np. topazy).
Wzniesienie to jednak niesie nie tylko ciekawostki geologiczne. Pod koniec XIXw., niemieccy naukowcy odkryli tu pozostałości dawnego sanktuarium, z czasów przed chrześcijańskich. Potem było jeszcze ciekawiej. We wschodniej części wzgórza znaleziono ponad 150 grobów urnowych. Nie wiadomo było jednak do kogo należały owe szczątki. Według miejscowych kronik z XVII i XVIIIw. znajdował się w tym miejscu religijny ośrodek Serbów łużyckich, będących plemieniem zachodniosłowiańskim. Mała ich grupa w XIIw. znalazła tu swoje schronienie, po ucieczce przed prześladującymi ich Sasami. Mieli oni ponoć zabrać tu także ze sobą kult swojego bożka- Flinsa.
Jego wygląd przedstawiony został w Kronice Sasów w roku 1492, przez Konrada Bothe. Miał to być postawny mężczyzna podpierający się ozdobnym drągiem, odziany w luźne szaty, dźwigający na ramieniu wykonanego ze złota lwa. Christoph Manlius, szesnastowieczny historyk ze Zgorzelca sądził też, że bożek przedstawiał zmarłego mężczyznę, budzącego się zawsze na wiosnę do życia. To prawdopodobnie wpłynęło na brzmienie pierwszej, obowiązującej do 1965r. nazwy tego wzniesienia- Zmarlak.
Jeszcze inni nazwę przypisują niecodziennym objawieniom, które ponoć mają tu miejsce podczas równonocy wiosennej i zimowej, a które niechybnie wiążą się z dawnymi obrządkami ku czci zmarłych.

Łużyczanie- jak nadmieniają kroniki- nawet tu nie czuli się zbyt bezpieczni, dlatego niebawem przenieśli się w pobliskie Góry Izerskie. Zabrali też ze sobą swojego bożka, którego jak wieść niesie ukryli gdzieś w jaskini Wysokiego Grzbietu, nieopodal góry nazwanej Weiss Flins (Biały Lwiniec, czyli dzisiejsze Izerskie Garby). I ponoć znajduje się on tam do dzisiejszego dnia, gdyż wszelkie dotychczasowe próby jego odnalezienia spełzły na niczym. Tymczasem niedaleko Weiss Flins, gdzie znajdowały się lecznicze źródła niebawem powstał Bad Flinsberg- uzdrowisko Świeradów- Zdrój.




Na podstawie: Maciej Szczerepa: Wyrwak, Sudety nr.10. 2008
Zdjęcia: http://kronikidomowe.blogspot.com/ 



    

wtorek, 10 marca 2015

Surowiec


Prolog (wersja poprawiona)


Mówimy o cudzie. Lub jak kto woli, tajemniczym zrządzeniu losu. No bo przecież w podobnych sytuacjach nie powinno się przywoływać jakichkolwiek racjonalnych analiz. Po co to komu? Niepotrzebne i niefortunne fakty, które potem trzeba poskładać do kupy i jeszcze zadbać, by łączyły się w jakiś w miarę logiczny zbiór. A jeśli łączyć się nie da? Na cóż więc taki wysiłek i ryzyko?
Zatem niech będzie że to cud. Niesamowite zrządzenie losu, lub kaprys Boga. Tak będzie prościej.

Chłopca przywieziono przed świtem. Nieprzytomną ze strachu matkę, dwie siostry oddziałowe musiały siłą przytrzymywać w ciemnym szpitalnym holu. Zresztą bez zastrzyku uspokajającego i tak się nie obyło. Małego, który ledwo co oddychał, zabrano od razu na intensywną terapię. Pierwsze badania wykazały postępujący obrzęk płuc. Podejrzewano niewydolność krążeniową lub mocznicę, jednak okazało się, że winny jest czynnik alergiczny. Mający wtedy dyżur dr Jarząbski, bez zastanowienia zastosował tlenoterapię i podał leki rozszerzające naczynia. Stan dziecka poprawił się na tyle, że można było nawet zmienić ułożenie jego ciała.
Nim nastała siódma, doktor wraz z asystentem i pielęgniarką powtórzył badania i upewnił się tylko, co do wcześniejszych przypuszczeń. Chłopiec musiał mieć styczność z czymś, co mocno podrażniło jego drogi oddechowe. Do końca dnia pozostawał pod tlenem i kroplówką. Noc mogła okazać się kluczowa.

Niedługo po północy, jedna z pielęgniarek pełniących wówczas dyżur opuściła toaletę i wolno skierowała swoje kroki w stronę oddziału. Wydawało jej się, że przechodząc obok sali nr.3 coś usłyszała. Chciała się jednak upewnić. Wiedziała że w sali leży tylko młody mężczyzna z niemalże zmiażdżonymi nogami, którego przywieziono z wypadku parę dni temu i pięcioletni chłopiec, który trafił tu wczoraj.
Otworzyła drzwi i już miała zapalać światło, jednak widok jaki ujrzała sprawił, że zamarła wpół ruchu. Pomieszczenie częściowo zalane było fosforyzującą, zieloną poświatą. Jednak ustalenie źródła światła nastręczało pewnych trudności. Już jakiś czas później, pielęgniarka Justyna Pankiewicz, będąca świadkiem tegoż incydentu nazwała je „wewnętrznym”. Zupełnie tak, jakby światło emanowało z poszczególnych przedmiotów i...ludzi. Bo była tego pewna, że jego największe natężenie znajdywało się w ciele chłopca. Chwilę trwało, zanim zszokowana kobieta pozbierała myśli i próbowała opanować drżenie nóg. Jednak gdy potem ujrzała jak korpus mężczyzny wygina się w widoczny łuk, a z jego klatki piersiowej wystrzela warkocz zielonej mgły, by w sekundę później utonąć w poświacie otaczającej chłopca- nie wytrzymała. Z hukiem zatrzasnęła drzwi i krzycząc, puściła się biegiem w stronę pokoju pielęgniarek.
Nie widziała już zatem jak chwilę potem mężczyzna zwyczajnie wstał, podszedł do łóżka chłopca i delikatnie położył dłoń na jego czole. Jak uśmiechnął się pod nosem i cicho, niemalże do siebie rzekł: „To już wszystko, mały”. I jak następnie skierował się do okna, otworzył je gwałtownie i przy akompaniamencie wzrastającego tumultu dochodzącego z korytarza, wyskoczył w chłodny mrok.

Późniejsze wydarzenia, mające miejsce w szpitalu na ulicy Okrzei w Bystrzycy Kłodzkiej, nie należą już do istotnych z punktu widzenia niniejszej opowieści. Natomiast trzeba tu jasno odnotować, że sam nocny incydent do którego doszło na oddziale intensywnej opieki medycznej, miał pośrednio zaważyć na niezwykłych wydarzeniach rozgrywających się na Dolnym Śląsku, prawie dekadę później. Na Dolnym Śląsku, który jednak już wcześniej, miał stać się areną trudnych do przewidzenia i wydedukowania faktów. A sam incydent? Cóż, trochę wprowadził nerwowej gorączki i nieprzewidzianej frustracji, ale za jakiś czas i o nim zapomniano. Chłopiec opuścił szpital po niecałym tygodniu, całkiem już jak się okazało zdrowy. Natomiast mężczyzna, przepadł jak kamień w wodę. I to dosłownie. Wraz ze wszystkimi możliwymi personaliami. Ale nad tym łamała sobie już głowę bystrzycka policja, i mało który z mieszkańców miasta powracał do tego. Były przecież inne, ważniejsze sprawy. Nastała końcówka listopada 2018 roku, a od ponad tygodnia wzmagał się gwałtowny atak zimy. Zimy, która nadciągnęła nieoczekiwanie i jak nigdy w ostatnich latach, dała się we znaki miastu i jego mieszkańcom. Władze samorządowe, nie dysponując już prawie żadnymi funduszami na walkę z jakimikolwiek żywiołami, winą za to obarczały władze wojewódzkie. Te zaś bezradnie rozkładały ręce, wskazując na niekompetencje rządu, który wybitnie źle opracował najnowszą ustawę o wydatkach publicznych z jesieni zeszłego roku. Na górze, jak zwykle trwała polityczna wojna, a na dole, ludzie zaczęli mieć już tego serdecznie dość. Wystarczyła więc iskra. I taka iskra wkrótce miała rozbłysnąć. Dokładnie dwa lata później, w niedalekim Kłodzku. A tymczasem...

c.d.n.