Prolog (wersja poprawiona)
Mówimy o cudzie. Lub jak kto woli, tajemniczym zrządzeniu
losu. No bo przecież w podobnych sytuacjach nie powinno się przywoływać
jakichkolwiek racjonalnych analiz. Po co to komu? Niepotrzebne i niefortunne
fakty, które potem trzeba poskładać do kupy i jeszcze zadbać, by łączyły się w
jakiś w miarę logiczny zbiór. A jeśli łączyć się nie da? Na cóż więc taki
wysiłek i ryzyko?
Zatem niech będzie że to cud. Niesamowite zrządzenie losu,
lub kaprys Boga. Tak będzie prościej.
Chłopca przywieziono przed świtem. Nieprzytomną ze strachu
matkę, dwie siostry oddziałowe musiały siłą przytrzymywać w ciemnym szpitalnym
holu. Zresztą bez zastrzyku uspokajającego i tak się nie obyło. Małego, który
ledwo co oddychał, zabrano od razu na intensywną terapię. Pierwsze badania
wykazały postępujący obrzęk płuc. Podejrzewano niewydolność krążeniową lub
mocznicę, jednak okazało się, że winny jest czynnik alergiczny. Mający wtedy
dyżur dr Jarząbski, bez zastanowienia zastosował tlenoterapię i podał leki
rozszerzające naczynia. Stan dziecka poprawił się na tyle, że można było nawet
zmienić ułożenie jego ciała.
Nim nastała siódma, doktor wraz z asystentem i pielęgniarką
powtórzył badania i upewnił się tylko, co do wcześniejszych przypuszczeń.
Chłopiec musiał mieć styczność z czymś, co mocno podrażniło jego drogi
oddechowe. Do końca dnia pozostawał pod tlenem i kroplówką. Noc mogła okazać
się kluczowa.
Niedługo po północy, jedna z pielęgniarek pełniących wówczas
dyżur opuściła toaletę i wolno skierowała swoje kroki w stronę oddziału.
Wydawało jej się, że przechodząc obok sali nr.3 coś usłyszała. Chciała się
jednak upewnić. Wiedziała że w sali leży tylko młody mężczyzna z niemalże
zmiażdżonymi nogami, którego przywieziono z wypadku parę dni temu i pięcioletni
chłopiec, który trafił tu wczoraj.
Otworzyła drzwi i już miała zapalać światło, jednak widok
jaki ujrzała sprawił, że zamarła wpół ruchu. Pomieszczenie częściowo zalane
było fosforyzującą, zieloną poświatą. Jednak ustalenie źródła światła
nastręczało pewnych trudności. Już jakiś czas później, pielęgniarka Justyna
Pankiewicz, będąca świadkiem tegoż incydentu nazwała je „wewnętrznym”. Zupełnie
tak, jakby światło emanowało z poszczególnych przedmiotów i...ludzi. Bo była
tego pewna, że jego największe natężenie znajdywało się w ciele chłopca. Chwilę
trwało, zanim zszokowana kobieta pozbierała myśli i próbowała opanować drżenie
nóg. Jednak gdy potem ujrzała jak korpus mężczyzny wygina się w
widoczny łuk, a z jego klatki piersiowej wystrzela warkocz zielonej mgły, by w
sekundę później utonąć w poświacie otaczającej chłopca- nie wytrzymała. Z
hukiem zatrzasnęła drzwi i krzycząc, puściła się biegiem w stronę pokoju
pielęgniarek.
Nie widziała już zatem jak chwilę potem mężczyzna
zwyczajnie wstał, podszedł do łóżka chłopca i delikatnie położył dłoń na jego
czole. Jak uśmiechnął się pod nosem i cicho, niemalże do siebie rzekł: „To już
wszystko, mały”. I jak następnie skierował się do okna, otworzył je gwałtownie
i przy akompaniamencie wzrastającego tumultu dochodzącego z korytarza, wyskoczył
w chłodny mrok.
c.d.n.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz