niedziela, 5 stycznia 2020

Skądinąd


Tak tylko zerkam z ukosa. Przyglądam się słabo, gdyż bystrość spojrzenia już nie ta, o całej reszcie nawet nie wspominając. I tak jest zawsze wśród ludzi. Nie umiem inaczej. Nie próbuję. Już mi się nie chce. Ponuro stąpam po tym twardym, sztucznym gruncie, który wyznacza codzienną krucjatę całym tysiącom. Jestem tu przelotem. Nie całkiem obecny. Zmienia się to wszystko dopiero tam. Ścieżka jest wąska i nikła. Wije się stopniowo, nabiera ochoty i gdy pojawiają się pierwsze drzewa...nęci tajemnicą. Jest ciągle inna. Tu zaczynam rosnąć, pięknieć, nabieram głębiej powietrza. Tu pozdrawiam pierwszego ptaka i drżę z radości, gdy rosa lśni na butach. Tamto ustaje.

Za kolejnym dzikim grzbietem i po nowo wybranym trawersie wiem już, że po raz wtóry nie podołam. Idę jeszcze ciut dalej, bo za najbliższym zakrętem chcę odpocząć na zwalonym pniu. Gdy docieram na miejsce, widzę że już go tam nie ma. A ostatniej wiosny był jeszcze. Pozostała wyrwa w ziemi i mnóstwo kory, oraz śladów po ciężkim sprzęcie. I błoto. Nic tu po mnie.
Dalej jest lekkie zejście, okraszone świerkowym poszumem i dalekim rykiem jelenia. Którą to już ulgę witam w tym miejscu?

Na szlaku granicznym spokojnie osiągam Szeroką. Trochę kroków później, z jej południowych stoków ogarniam nagą dziurę kamieniołomu i wijącą się wstęgę szosy, przecinającą Lampertice. Chmury nieco odpuszczają, więc wzgórza okalające Žacléř radują kolorem. Zbyt dużo się dzieje. Zbyt mocno poświęcam temu uwagę. Daję temu tyle, że coraz mniej pozostaje na oddech.
Więc po raz kolejny muszę przyznać się przed samym sobą, że nie potrafię tak po prostu wrócić. I choć wydaje mi się że ktoś tam daleko czeka, to jednak za każdym razem pokusa jest silniejsza. Usiądę więc sobie jeszcze. Zostanę chwilę. Pod krzywym bukiem i arrasem ostatniej jesieni, doświadczę krańcowej swobody. Gdy ciepło odejdzie, posprzątajcie jeszcze ten bałagan, po wątpliwej wytrwałości i skądinąd źle ocenionym poczuciu utożsamienia.         
        

2 komentarze:

  1. Codzienna rutyna, tzw. obowiązki, sprawiają, że czuję się (choć nie chcę) częścią tej wielkiej konformistycznej masy ludzkiej. Ale kiedy wychodzę w góry, to tak jakbym ubierał pelerynę superbohatera, zmieniał osobowość. Patrzę wtedy na ludzi, takich jak ja, którzy krzątają się, załatwiają jakieś sprawy i myślę wtedy, że jestem ponad to, mnie to błahe życie nie dotyczy, jestem w innym, lepszym świecie i pobędę w nim jakiś czas. Fajne to uczucie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam taki ulubiony głaz w Szklarskiej. Nie chciałabym kiedyś podejść i zobaczyć, że go nie ma...

    OdpowiedzUsuń