środa, 3 sierpnia 2016

Na bielicki most


Pamięci Ryszarda Kalińskiego

Na bielicki most.
Wtedy przyszli i się nie bali. Stali cicho i dzielnie za parawanem odgradzającym ich od kolejnego dnia. Słuchali. Rzeka wciąż taka sama. Niesforna i bystra na tle coraz to swobodniejszego przedświtu. W sąsiedztwie znajomej bruzdy pobliskiego stoku, odkryli jakby cień głębszy. Niemożliwe a jednak. Ktoś pamiętał, komuś zależało. Przychodził tu i patrzył.
A potem zobaczyli wyraźnie. Na tym planie wydawał się jeszcze bardziej znikomy i nietrwały. Jak rosa na źdźble, jak mgła na szybie i pierwszy świergot skowronka. Może i tak było w istocie? Jednak coś było nadszarpnięte, choć wyrwa nie należała do trwałych. Czuli że tak jest.
Swoboda interpretacji i ich wyuczony, ciężki nawyk sprawił, że uwierzyli. I patrzyli jak odchodzi, by zaraz stwierdzić że znów wraca. Bo odejść nie mógł. Nie chciał. Pomału dało się odczuć, że scena ta nie doświadczy finału. Że trwać będzie wieczność. Stało się jasne, że w smutku jaki pozostał, ktoś wreszcie skomponuje pierwszą uwerturę Jego szeptów i kroków gdy znów wchodzi.
Na bielicki most.