środa, 6 marca 2019

Szkic pierwszy: Park Szwedzki



Marzył mi się zimą. Nie taki pod poduchami w bieli, o nie. Raczej goły i nieprzystrojony. Będzie czas, na udokumentowanie i przedłużenie światła, o jakie mi chodzi. Mam na myśli moment, kiedy pada ono ukośnie i niezbyt jaskrawo, na szczyt tamtej ławki. To wtedy pozyskuje ekstrakt tej niewiadomej, kiedy wszystko ścięte pod szronem i głupio byłoby wdawać się w polemikę, z przycupniętym stadkiem gołębi. Ciężko zmusić się do działania. Ręce ciążą ku ziemi i niewielki skrawek pary z ust, to ciągle mało. A potem czekasz i liczysz upływające godziny. To w sumie ostatnia z tych, kiedy masz jeszcze szansę spotkać zakochanych. Potem świat milknie i tylko gałązki pękają od mrozu. Kilkanaście wdechów dalej stoi ta dziwna rzeźba. Z dziurą w kształcie serca. Kiedyś miałem na to gotowy wzór. Stałą definicję. Dziś ta pustka w środku, znamionuje jedynie strach. Czuję, że pozostał mi zbyt wąski obszar, na zagospodarowanie tego widoku. Siadam. Zmarznięte ptasie kupy pękają pod moim ciężarem. Jest inaczej niż zwykle. W oczekiwaniu aż zajdzie, jest tylko smutek i słabe ssanie w żołądku. Pas dawnej zieleni po prawej, to ledwie cień. A staw trochę dalej, skrywa pod lodem dawno umarłą fontannę. Nie słyszę nic, prócz oddechu i lekkiego szumu w uszach. I uchowaj Boże by wdarło się coś jeszcze. W dali żart. Pozostawili go w tej alei i nosi przekombinowane, krępe ciało koparki. Gdy zaczną wybierać, wystarczy kilka ruchów stalowej łychy i pewnie odkopią te groby.
Późno już. Tamtego światła już nie spotkam. Wiotki kłos altocumulusa sprawił, że wszystko stracone. Po prawdzie przychodzę tu z zupełnie innego powodu, ale dziś było trzeba. I jutro pewnie też. Utrudzony cyprys błotny nade mną i jeszcze kilka starych spraw. Więc znów to samo. Rozdarty między dwoma szpitalami, czekając na nieuniknione. Tym razem, może zdołam zabrać coś z szafki. Jak zdążę, pogadam z pielęgniarkami. Wkurwię się, gdy znów zobaczę, jak podają Jej tlen. Ale cóż wymagać od okoliczności i wyniszczeń ostatniego stadium nowotworu? Wczoraj przedrzemałem nieco i nawet nie zdążyłem pogadać z lekarzem. A później, w ciężkiej ciszy oddziału, mogłem jedynie gładzić rękę śpiącej matki. Na konfrontacje z własnym sumieniem, wciąż brakuje odwagi.
Zdążyłem dojść do Kolejowej, gdy zadzwonił telefon. Muszę się streszczać, bo bateria zaraz padnie na amen.
-Dzień dobry, czy Pan Marczak?
-Tak, to ja.
-Mówi doktor Kawecki. Proszę przyjechać do szpitala. Już po wszystkim.
-To znaczy?- wstrzymałem oddech.
-Ma Pan córkę. Gratuluję...
Pojawił się nagle, nie wiadomo skąd. Przysiadł na lodowatym jak diabli słupku i łypnął na mnie spode łba. "Aleś ładny sukinsynu"- pomyślałem. Z trudem oderwałem wzrok od jego hipnotycznej czerni. Przeszedłem przez jezdnię, idąc w stronę przystanku. Jutro znajdę chwilę na wszystko. Na akceptację, że życie czasem drwi i podsuwa nieodgadnione scenariusze. Gdy czekasz na cios, a twoje dni poszerzają się nagle o kolejny, subtelny lęk, który bliska tobie kobieta przekazała właśnie światu. Lek, który jak najszybciej chcesz przejąć i posiąść, by odciągnąć go od niewinnych i ciepłych rączek.
Ostatni raz spojrzałem na park. Może jeszcze warto. Może te znamienne akty nieuchronnego wygaszania, warte są osnucia wstęgą najwyższego podziwu. Już na zawsze?
Gdzieś za moimi plecami zakrakał skończony dzień. Corvus przyznał mi rację.       




Źródło zdjęcia: https://polska-org.pl/