wtorek, 10 marca 2015

Surowiec


Prolog (wersja poprawiona)


Mówimy o cudzie. Lub jak kto woli, tajemniczym zrządzeniu losu. No bo przecież w podobnych sytuacjach nie powinno się przywoływać jakichkolwiek racjonalnych analiz. Po co to komu? Niepotrzebne i niefortunne fakty, które potem trzeba poskładać do kupy i jeszcze zadbać, by łączyły się w jakiś w miarę logiczny zbiór. A jeśli łączyć się nie da? Na cóż więc taki wysiłek i ryzyko?
Zatem niech będzie że to cud. Niesamowite zrządzenie losu, lub kaprys Boga. Tak będzie prościej.

Chłopca przywieziono przed świtem. Nieprzytomną ze strachu matkę, dwie siostry oddziałowe musiały siłą przytrzymywać w ciemnym szpitalnym holu. Zresztą bez zastrzyku uspokajającego i tak się nie obyło. Małego, który ledwo co oddychał, zabrano od razu na intensywną terapię. Pierwsze badania wykazały postępujący obrzęk płuc. Podejrzewano niewydolność krążeniową lub mocznicę, jednak okazało się, że winny jest czynnik alergiczny. Mający wtedy dyżur dr Jarząbski, bez zastanowienia zastosował tlenoterapię i podał leki rozszerzające naczynia. Stan dziecka poprawił się na tyle, że można było nawet zmienić ułożenie jego ciała.
Nim nastała siódma, doktor wraz z asystentem i pielęgniarką powtórzył badania i upewnił się tylko, co do wcześniejszych przypuszczeń. Chłopiec musiał mieć styczność z czymś, co mocno podrażniło jego drogi oddechowe. Do końca dnia pozostawał pod tlenem i kroplówką. Noc mogła okazać się kluczowa.

Niedługo po północy, jedna z pielęgniarek pełniących wówczas dyżur opuściła toaletę i wolno skierowała swoje kroki w stronę oddziału. Wydawało jej się, że przechodząc obok sali nr.3 coś usłyszała. Chciała się jednak upewnić. Wiedziała że w sali leży tylko młody mężczyzna z niemalże zmiażdżonymi nogami, którego przywieziono z wypadku parę dni temu i pięcioletni chłopiec, który trafił tu wczoraj.
Otworzyła drzwi i już miała zapalać światło, jednak widok jaki ujrzała sprawił, że zamarła wpół ruchu. Pomieszczenie częściowo zalane było fosforyzującą, zieloną poświatą. Jednak ustalenie źródła światła nastręczało pewnych trudności. Już jakiś czas później, pielęgniarka Justyna Pankiewicz, będąca świadkiem tegoż incydentu nazwała je „wewnętrznym”. Zupełnie tak, jakby światło emanowało z poszczególnych przedmiotów i...ludzi. Bo była tego pewna, że jego największe natężenie znajdywało się w ciele chłopca. Chwilę trwało, zanim zszokowana kobieta pozbierała myśli i próbowała opanować drżenie nóg. Jednak gdy potem ujrzała jak korpus mężczyzny wygina się w widoczny łuk, a z jego klatki piersiowej wystrzela warkocz zielonej mgły, by w sekundę później utonąć w poświacie otaczającej chłopca- nie wytrzymała. Z hukiem zatrzasnęła drzwi i krzycząc, puściła się biegiem w stronę pokoju pielęgniarek.
Nie widziała już zatem jak chwilę potem mężczyzna zwyczajnie wstał, podszedł do łóżka chłopca i delikatnie położył dłoń na jego czole. Jak uśmiechnął się pod nosem i cicho, niemalże do siebie rzekł: „To już wszystko, mały”. I jak następnie skierował się do okna, otworzył je gwałtownie i przy akompaniamencie wzrastającego tumultu dochodzącego z korytarza, wyskoczył w chłodny mrok.

Późniejsze wydarzenia, mające miejsce w szpitalu na ulicy Okrzei w Bystrzycy Kłodzkiej, nie należą już do istotnych z punktu widzenia niniejszej opowieści. Natomiast trzeba tu jasno odnotować, że sam nocny incydent do którego doszło na oddziale intensywnej opieki medycznej, miał pośrednio zaważyć na niezwykłych wydarzeniach rozgrywających się na Dolnym Śląsku, prawie dekadę później. Na Dolnym Śląsku, który jednak już wcześniej, miał stać się areną trudnych do przewidzenia i wydedukowania faktów. A sam incydent? Cóż, trochę wprowadził nerwowej gorączki i nieprzewidzianej frustracji, ale za jakiś czas i o nim zapomniano. Chłopiec opuścił szpital po niecałym tygodniu, całkiem już jak się okazało zdrowy. Natomiast mężczyzna, przepadł jak kamień w wodę. I to dosłownie. Wraz ze wszystkimi możliwymi personaliami. Ale nad tym łamała sobie już głowę bystrzycka policja, i mało który z mieszkańców miasta powracał do tego. Były przecież inne, ważniejsze sprawy. Nastała końcówka listopada 2018 roku, a od ponad tygodnia wzmagał się gwałtowny atak zimy. Zimy, która nadciągnęła nieoczekiwanie i jak nigdy w ostatnich latach, dała się we znaki miastu i jego mieszkańcom. Władze samorządowe, nie dysponując już prawie żadnymi funduszami na walkę z jakimikolwiek żywiołami, winą za to obarczały władze wojewódzkie. Te zaś bezradnie rozkładały ręce, wskazując na niekompetencje rządu, który wybitnie źle opracował najnowszą ustawę o wydatkach publicznych z jesieni zeszłego roku. Na górze, jak zwykle trwała polityczna wojna, a na dole, ludzie zaczęli mieć już tego serdecznie dość. Wystarczyła więc iskra. I taka iskra wkrótce miała rozbłysnąć. Dokładnie dwa lata później, w niedalekim Kłodzku. A tymczasem...

c.d.n.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz